się pan i myślisz: oto człowiek szczególniej otwarty! Mój Boże! my, stepowcy, lubimy matkę-prawdę: jednak odejdźmy na bok, co mamy stać koło przyszłego sędziego? Wziął mnie za rękę i odeszliśmy do okna.
— Słynę ja tutaj za dowcipnego człowieka — rzekł do mnie podczas rozmowy — niech pan temu nie wierzy; ja jestem tylko człowiek zgryziony i wymyślam ludziom głośno. I w samej rzeczy, co mam robić ceremonie? Cudze zdanie dla mnie grosza nie warto. Nie dobijam się niczego, a że zły jestem, cóż ztąd? Człowiek zły przynajmniej nie potrzebuje rozumu; a jak to przyjemnie pan nie uwierzy: oto, naprzykład, spojrzyj pan na naszego gospodarza, dlaczego on tak biega, na zegarek spogląda, uśmiecha się, poci, przybiera bardzo poważną minę i nas morzy głodem? Wielka mi rzecz, dygnitarz! Oto znów pobiegł, patrz pan... i Łupichin rozśmiał się złośliwie.
— Źle, że nie ma pań — ciągnął z głębokiem westchnieniem — obiad kawalerski, cóż mi to za przyjemność? Patrz pan, patrz — zawołał nagle — idzie książę Kozielski, ten wysoki mężczyzna z brodą, w żółtych rękawiczkach. Zaraz widać, że bywał za granicą — zawsze tak późno przyjeżdża. — On jeden jest tak głupi, jak para koni kupieckich, a gdybyś pan widział, jak pobłażliwie z nami rozmawia, jak wspaniałomyślnie raczy się uśmiechać na komplimenta naszych mam i córek. Sam dowcipkuje niekiedy... i jak dowcipkuje, jakby tępym nożem postronek piłował!... On mnie nie może znosić i dlatego pójdę się z nim przywitać.
Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.