— Ja, bo nigdy spać nie mogę.
— Jakżeż to?
— A tak: zasypiam sam nie wiem dlaczego, leżę, leżę i czasem zasnę.
— W takim razie pocóż się pan kładzie, jeżeli panu spać się nie chce?
— A cóż mam robić?
Nie odpowiedziałem na to pytanie mego sąsiada.
— Dziwi mnie — rzekł po krótkiem milczeniu — dlaczego tu nie ma pcheł. A zdaje się, gdzieżby być mogły, jeżeli nie tu?
— Tak to wygląda, jakbyś pan żałował, że ich nie ma.
— Nie, nie żałuję, ale we wszystkiem lubię konsekwencyę.
Oho! pomyślałem sobie, jakich wyrazów używa!
Sąsiad znów milczał.
— Chcesz się pan ze mną założyć? — rzekł po chwili dość głośno.
— O, co?
Mój sąsiad zaczynał mnie bawić.
— Hm, o co? Jestem przekonany, że masz mnie pan za głupca.
— Zmiłujże się pan — zawołałem z podziwem — zkąd?
— Za stepowca, nieokrzesanego, przyznaj pan.
— Nie mam przyjemności znać pana, zkądże więc możesz pan wnosić...
— Zkąd? po dźwięku pańskiego głosu. Odpowiada mi pan tak niedbale... a ja wcale nie jestem taki, jak pan myśli.
Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.