dzielnych ludzi. Niejeden, chociaż się łamał, chociaż się giął w kabłąk, a jednak natura brała górę, ja tylko nieszczęsny ulepiałem samego siebie jakby miękki wosk, a marna moja natura nie stawiała najmniejszego oporu. Tymczasem skończyłem lat dwadzieścia jeden; objąłem w posiadanie moje dziedzictwo, a właściwie tę część dziedzictwa, którą mój opiekun zostawić mi raczył, dałem plenipotencyę do zarządu majątku niejakiemu Kudraszewowi i pojechałem za granicę, do Berlina. Za granicą przebyłem, jakem to już miał honor powiedzieć, trzy lata, I cóż? za granicą pozostałem taką samą nieoryginalną istotą. — Przedewszystkiem, niema nawet o czem mówić, że właściwie Europy, bytu europejskiego, nie poznałem ani troszeczkę. Słuchałem profesorów niemieckich i czytałem niemieckie książki na miejscu ich urodzenia. Oto i cała różnica! Życie prowadziłem samotne, jakby jaki mnich. Spotykałem niepojętne rodziny z Penzy i innych zbożorodnych gubernij. Włóczyłem się po kawiarniach, czytałem dzienniki, a wieczorami chodziłem do teatru. Z krajowcami znałem się mało. Żaden z nich u mnie nie bywał, za wyłączeniem dwóch lub trzech, narzujących się młodzieńców, pochodzenia żydowskiego, którzy odwiedzali mnie niekiedy i pożyczali odemnie pieniędzy, kontenci, że „der Russe“ im wierzy.
Dziwny kaprys wypadku zaprowadził mnie nakoniec do domu jednego z moich profesorów. Przyszedłem do niego zapisać się na kurs, a on zaprosił mnie do siebie na wieczór. Miał ten profesor dwie córki; dwudziestokilkoletnie, nosy miały wspaniałe, włosy w loczkach, oczy blado-niebieskie, a ręce czer-
Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.