Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

wone z białemi paznogciami. Jedną nazywali Linchen, drugą Minchen. Zacząłem bywać u profesora. Trzeba panu wiedzieć, że ten profesor był, nie powiem głupi, lecz jakby potłuczony; z katedry mówił dość logicznie, a w domu bąkał i okulary ciągle trzymał na czole, przytem był człowiek najuczeńszy. I cóż? Nagle zdawało mi się, że zakochałem się w Linchen. Przez całe sześć miesięcy tak mi się zdawało. Rozmawiałem z nią, co prawda, mało, więcej patrzyłem na nią. Czytywałem jej głośno różne wzruszające utwory, ukradkiem ściskałem jej rękę, a wieczorami marzyłem obok niej, patrząc uporczywie w księżyc, a gdy nie było księżyca, wprost w górę; przytem ona doskonale gotowała kawę. Zdaje się, czegóż więcej? Jedno mnie tylko martwiło: oto w chwilach niewysłowionego szczęścia coś mnie ciągle ssało w dołku i zimny dreszcz przebiegał po żołądku. Nareszcie nie wytrzymałem tej rozkoszy i uciekłem. Dwa lata jeszcze przepędziłem potem za granicą. Byłem we Włoszech; w Rzymie stałem przed Przemienieniem, we Fiorencyi przed Wenerą. Nagle wpadałem w przesadzony zachwyt, wieczorami pisywałem wierszyki, zaczynałem dziennik, jednem słowem i tu robiłem to co i wszyscy, a jednak uważaj pan, jak łatwo być oryginalnym: ja naprzykład, nic a nic się nie znam na malarstwie, ani na rzeźbie. Dlaczegóż nie miałbym powiedzieć tego wprost, głośno. A, nie, jakżeż można, bierz „cicerone“ i pędź oglądać freski!
Znów zrzucił z głowy szlafmycę.
— Otóż powróciłem nareszcie w strony rodzinne — ciągnął zmęczonym głosem — przyjechałem do