się, na miłość Bożą, uspokój się, wszystko będzie dobrze, zdrowie wróci.
— Tymczasem muszę panu powiedzieć — dodał lekarz, pochylając się naprzód i wznosząc brwi do góry — z sąsiadami ta rodzina nie miała prawie żadnych stosunków, dlatego, że biedniejsi nie byli dla niej odpowiedniem towarzystwem, z bogatymi zaś niewdawała się przez dumę. Powiadam panu, że była to rodzina bardzo wykształcona i otóż to właśnie mi pochlebiało. Chora tylko z moich rąk przyjmowała lekarstwa; podniesie się cokolwiek na łóżku przy mej pomocy, wypije i spojrzy na mnie... Aż się serce ściska!...
Tymczasem coraz jej gorzej i gorzej... myślę sobie: umrze, napewno umrze! Wierz mi pan, że sam wolałbym był położyć się w trumnie. A tu matka, siostry, wciąż patrzą mi w oczy... mają zaufanie. — Co? Jak? — Nic, nic, odpowiadam, a to takie nic, że można oszaleć! Oto siedzę pewnego razu w nocy przy chorej, znów sam jeden... Dziewka siedzi w tymże pokoju, śpi i chrapie, aż szyby drżą. Niema się czemu dziwić, dziewka się także zmęczyła. Chora przez cały ten wieczór czuła się bardzo niedobrze, gorączka ją trawiła. Do samej północy rzucała się niespokojnie, nareszcie zdaje się, że zasnęła... nie rusza się, leży w kącie; przed obrazem pali się lampa. Ja siedzę, drzemię także. Nagle, jakby mnie kto w bok uderzył, obejrzałem się; Boże wielki! Chora patrzy na mnie szeroko otwartemi oczami, policzki jej płoną. — Co pani? pytam. — Doktorze, wszak ja umrę? — Niechże Bóg broni! — Nie, doktorze, nie; i nie mów mi, że ja żyć będę, nie
Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.