Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Arkadyusz Pawłowicz mówi zawsze głosem miękkim i przyjemnym, z przerwami, jakby z przyjemnością przepuszczając każdy wyraz przez swe prześliczne, wyperfumowane wąsy; używa także wiele wyrażeń francuskich, jako to: „mais c’est impayable,“ — „mais comment donc“ etc.
Z tem wszystkiem, ja przynajmniej, odwiedzam go, co prawda, niechętnie i gdyby nie cietrzewie i kuropatwy, dawnobym przerwał tę znajomość.
Pomimo mojej niesympatyi dla Arkadyusza Pawłowicza, przepędziłem jednak u niego noc. Nazajutrz rano, bardzo wcześnie, kazałem zaprządz do swej bryczki, lecz uprzejmy gospodarz nie chciał mnie puścić bez śniadania na sposób angielski, i wprowadził mnie do swego gabinetu.
Razem z herbatą podano nam kotlety, jajka na miękko, masło, miód, ser i t. d.
Dwaj kamerdynerzy w czystych, białych rękawiczkach szybko i w milczeniu uprzedzali nasze życzenia.
Siedzieliśmy na perskiej sofie; Arkadyusz Pawłowicz miał na sobie szerokie szarawary jedwabne, czarną kurtkę aksamitną, piękny fez z chwastem i żółte chińskie pantofle bez napiętków. Pił herbatę, śmiał się, przypatrywał się swoim paznogciom, palił, podkładał sobie poduszki pod bok i wogóle czuł się w jak najlepszem usposobieniu.
Podjadłszy dobrze i z przyjemnością widoczną, nalał sobie czerwonego wina, podniósł kieliszek do ust i nagle zmarszczył się:
— Dlaczego wino nieogrzane? — zapytał dość ostrym głosem kamerdynera.