dzenia i zaczął być liberalnym. Nakoniec przyjechaliśmy, ale nie do Riabowa, lecz wprost do Szypiłówki. Tego dnia już polować nie mogłem i z bólem serca poddałem się losowi.
Kucharz przyjechał o kilka minut wcześniej od nas i widocznie już zdążył uprzedzić kogo należało, dlatego, że przy samym wjeździe powitał nas starosta (syn burmistrza), wielki i ryży chłop, sążniowego wzrostu, konno i bez czapki, w nowej kapocie rozpiętej.
— Gdzież jest Sofron? — zapytał go Arkadyusz Pawłowicz.
Starosta najpierw zręcznie zeskoczył z konia, skłonił się panu do pasa i rzekł:
— Witajcie ojcze, Arkadyuszu Pawłowiczu.
Potem podniósł głowę i oznajmił, że Sofron pojechał do Perowa, lecz że już po niego posłano.
— No, jedź za nami — rzekł Arkadyusz Pawłowicz.
Starosta odprowadził konia na bok, wsiadł na niego i puścił się kłusem za powozem, trzymając czapkę w ręku.
Jechaliśmy przez wieś, z przeciwnej strony, na próżnych wozach, jechało kilku chłopów; wracali oni z gumna, śpiewali pieśni, podskakując całem ciałem i machając nogami w powietrzu.
Ujrzawszy nasz powóz i starostę, nagle zamilkli, zdjęli swoje zimowe czapki (rzecz działa się latem) i patrzyli, jakby oczekując rozkazu. Arkadyusz Pawłowicz łaskawie im się ukłonił. Jakieś trwożliwe zaniepokojenie widać było w całej wsi. Baby w kraciastych chustkach rzucały drewnami na niedomyślne,
Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.