— Ziemi, zdaje się, że mają niewiele...
— Niewiele? On u jednych Chłynowskich osiemdziesiąt dziesięcin dzierżawi, u naszych sto dwadzieścia, a przecież nie z samego tylko gospodarstwa ma dochody: on i końmi handluje, i olejem, i konopiami i Bóg wie czem; mądry on, bardzo mądry i bogaty, bestya; ale zwierzę nie człowiek, powiedziałem — pies.
— Dlaczegóż się na niego nie skarżą?
— A cóż to obchodzi właściciela? zaległości niema, to dosyć. A zresztą, dodał po krótkiem milczeniu, niechnoby się kto sprobował poskarżyć, miałby od niego!
Przypomniałem sobie Antypa i opowiedziałem, com widział.
— No — rzekł — Anpadist, teraz już on go całkiem zagryzie, a starosta go zamęczy. Biedaczysko, i za co cierpi? Na zebraniu poróżnił się z nim, z burmistrzem, wielka rzecz, a teraz on go, burmistrz, zaczął dziobać i zadziobie. Wie on, na kogo napadać, bogatszych gospodarzy nie rusza, łysy dyabeł, a tu sobie pozwala; on to synów Antypa, chociaż kolei nie było, do wojska oddał, gałgan nielitościwy, pies, przebacz, Panie, grzechy moje.
Poszliśmy na polowanie.