Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

wały się jakby zroszone. Zdjąłem czapkę z głowy i oddychałem radośnie, pełną piersią. Na pochyłości niewielkiego wąwozu, przy samym płocie, widać było pasiekę; wiodła do niej wąziutka ścieżka, wijąca się jak wąż, pomiędzy zwartemi ścianami burzanów i pokrzywy, nad któremi wyskakiwały wysokie łodygi konopi, nie wiadomo, jaką drogą tu przyniesione. Idąc po ścieżce, doszedłem do pasieki; obok niej wznosiła się stodółka chruściana, tak zwany stebnik, gdzie stawiają ule na zimę. Zajrzałem przez wpół-otwarte drzwi: ciemno, cicho, sucho, pachnie miętą i melisą. W kącie tapczan, a na nim przykryta kołdrą, jakaś mała figurka.
Chciałem odejść.
— Panie, panie, Piotrze Piotrowiczu, dał się słyszeć głos słaby, jak szelest trzciny.
Zatrzymałem się.
— Piotrze Piotrowiczu, zechciejcie się zbliżyć, panie, powtórzył ten sam głos z kąta, z tapczanu.
Zbliżyłem się i osłupiałem ze zdziwienia, przedemną leżała żywa istota ludzka, ale co to było?
Głowa zupełnie wyschła, jednobarwna, brązowa, jak starożytny obraz; nos wązki, jak ostrze noża, warg prawie nie widać, tylko zęby bieleją i oczy, a z pod chustki spadają na czoło pasma żółtych włosów.
Przy podbródku, na kołdrze, ruszają się powoli, przebierając palcami, jak pałeczkami, dwie maleńkie ręce, również bronzowego koloru. Przypatrzyłem się bliżej: twarz była nietylko nie brzydka, ale nawet piękna, tylko straszna, niezwykła i tem straszniejsza wydała mi się jeszcze, że na niej, na metalicznych