chociaż słabe chlapanie i bulgotanie pod samem mojem uchem. Podniosłem głowę...
Co się dzieje? Leżę w tarantasie jak przedtem, a dookoła tarantasa i nie więcej jak pół arszyna od jego brzegów gładka powierzchnia wody, oświetlona przez księżyc, drga i błyszczy maleńkiemi srebrnemi zmarszczkami. Patrzę przed siebie: na koźle, pochyliwszy głowę, zgarbiwszy plecy, siedzi jak manekin, Filofej, a jeszcze dalej, ponad błyszczącą wodą, krzywa linia duhy, dalej końskie głowy i grzbiety i wszystko tak nieruchome, tak ciche, jak gdyby w zaczarowanem królestwie, we śnie legendowym. Rzuciłem okiem po za siebie, ależ znajdujemy się na środku rzeki, brzeg jest o trzydzieści kroków od nas!
— Filofej! zawołałem.
— Czego?
— Jakto czego? Zmiłujże się człowieku, gdzież my jesteśmy?
— W rzece.
— Ja widzę, że w rzece. Ale my tu się zaraz utopimy. To ty tak wbród przejeżdżasz? Co! Ale ty śpisz, Filofeju, odpowiadajżeż!
— Troszeczkem się omylił, odpowiedział mój woźnica. Licho nadało, wziąłem się trochę w bok i teraz trzeba czekać.
— Jakto? poco czekać? Na co my tu będziemy czekali?
— A niech-no kudłaty wymiarkuje; w którą stronę on się zwróci, tam trzeba jechać.
Podniosłem się na siedzeniu, łeb kudłatego nie poruszał się nad wodą, tylko przy świetle księ-
Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.