Odwiedziłem Awenira Sorokoumowa na krótko przed jego śmiercią. Prawie już chodzić nie mógł. Obywatel Krupianikow nie wypędził go z domu, ale przestał płacić mu pensyę, przyjął innego nauczyciela do Ziozi... Fofę oddano do korpusu kadetów. Awenir siedział przy oknie w starym wolterowskim fotelu. Pogoda była prześliczna: jasne niebo jesienne błyszczało lazurem nad grupą obnażonych lip — gdzieniegdzie drgały na nich i szeleściły ostatnie jaskrawozłote liście.
Ziemia, przejęta mrozem, potniała i rozmarzała na słońcu, jego ukośne, różowe promienie ślizgały się po bladej trawie, jasno i wyraźnie dźwięczały w ogrodzie głosy robotników.
Awenir był ubrany w stary chałat bucharski, zielona chustka na szyi rzucała martwy odcień na jego wychudzoną twarz.
Bardzo się uradował, gdy mnie zobaczył, wyciągnął do mnie rękę, zaczął mówić i zakaszlał się.
Usiadłem koło niego. Na kolanach trzymał kajet, zawierający starannie przepisane poezye Kolcowa.
— Oto poeta — wyszeptał z trudnością, wstrzymując się od kaszlu i zaczął deklamować słabym głosem.
Przerwałem mu: lekarz zabronił mu rozmawiać.
Wiedziałem, czem mu dogodzić. Nigdy on, jak to mówią, nie „śledził“ za nauką, zawsze jednak ciekawy był wiedzieć, do czego doszły teraz wielkie umysły. Bywało, spotka kolegę gdzie w kącie i wypytywać go zacznie. Słucha, dziwi się, wierzy mu na słowo, a potem za nim powtarza. Szczególniej filozofia niemiecka zajmowała go bardzo
Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.