z Bogiem i raz poznawszy dziwaka, nie ruszali go więcej. Dawali mu nawet chleb i rozmawiali z nim.
Tego to człowieka wziąłem do siebie na strzelca i z nim udałem się na ciąg, do wielkiego gaju brzozowego, na brzegu Isty. Wiele rzek ruskich, na podobieństwo Wołgi, ma jeden brzeg górzysty, a drugi łąkowy. Ista — również. Ta niewielka rzeczka wije się bardzo fantastycznie. Pełza jak wąż. Nie płynie prosto ani pół wiorsty, a w niektórych miejscach, z wysokości pagórka, widzieć ją można na dziesięć wiorst daleko, z groblami, stawami, młynami i ogrodami.
Ryb w Iście mnóstwo.
Małe kuliki ze świstem przelatują wzdłuż kamienistych brzegów, upstrzonych chłodnemi i świeżemi zdrojami. Dzikie kaczki wypływają na środek stawu i oglądają się ostrożnie, czaple sterczą w cieniu, w zatokach.
Staliśmy na ciągu około godziny, zabili dwie pary słonek i chcąc przed wschodem słońca znów spróbować szczęścia (na ciąg można też chodzić rankiem), postanowiliśmy przenocować w najbliższym młynie.
Wyszliśmy z gaju, zeszli z pagórka, rzeka toczyła ciemno-niebieskie fale, powietrze gęstniało, obciążone wilgocią nocy.
Zastukaliśmy we wrota: psy zaczęły szczekać na dziedzińcu.
— Kto tam? — dał się słyszeć głos ochrypły i zaspany.
— Myśliwi jesteśmy — chcemy przenocować...
Odpowiedzi nie było.
Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.