Ale duch czasu zapytuje: czy umysł ludzki ma być niewolnikiem ojców trydenckich, lub też urojeń nieuczonych i niekrytycznych ludzi, którzy pisali w pierwszych wiekach chrześciaństwa? Nie widzi on żadnej zasługi w ślepej wierze; owszem, niedowierza jej. Oczekuje od przyszłości oczyszczenia potocznego pojęcia o wiarogodności faktów w porównaniu z wymysłami. Nie czuje się obowiązanym do wierzenia w bajki i fałsze, wymyślone na użytek kościoła. Nie widzi dowodu prawdziwości tych tradycyi i legend w tem, że są dawnemi, gdyż pod tym względem znacznie one ustępują niechrześciańskim podaniom. Długowieczność swą kościół zawdzięcza zręczności, z jaką umiał stosować politykę swoją do otaczających okoliczności. Jeżeliby dawność miała być dowodem prawdziwości, to przyznaćby należało pierwszeństwo buddyzmowi, jako posiadającemu starsze o kilka wieków rękojmie. Niepodobna obronić rozmyślnego podrabiania dziejów, ani zatajania faktów historycznych, z czego kościół tak często ciągnął korzyści. W takich rzeczach cel nie uświęca środków.
Doszło bowiem już naprawdę do tego, iż zwolennicy tak kościoła rzymskiego, jak wiedzy, przekonali się, że są one wręcz sobie przeciwne; że nie mogą razem istnieć; że jedno musi ustąpić drugiemu, a że ludzkość musi wybierać, bo nie może posiadać obu.
Strona:J. W. Draper - Dzieje stosunku wiary do rozumu.djvu/446
Ta strona została uwierzytelniona.