nictw, chrześciańskiego i pogańskiego, z całej siły dopomagać zlaniu się ich i zmieszaniu. Zdaje się nawet, że szczerzy chrześcianie nie sprzeciwiali się temu; sądzili może, iż nowa nauka głębiej się zakorzeni wsiąkając w siebie myśli zaczerpnięte z dawnej, że prawda wreszcie weźmie górę i fałsz odrzuci... Odżyły niektóre wierzenia starożytnych Greków; powracały poniekąd czasy, kiedy można było w Metaponcie oglądać narzędzia, któremi zrobiono konia trojańskiego; w Cheronei berło Pelopsa, w Fazelis włócznię Achillesa, a w Nikomedyi miecz Memnona; kiedy Tegejczycy pokazywali skórę dzika kaledońskiego, a bardzo wiele miast chlubiło się posiadaniem prawdziwego palladyum trojańskiego; kiedy się znajdowały posągi Minerwy wstrząsające dzidą, rumieniące się malowidła, potniejące obrazy i mnóstwo relikwii i świętości, które cudownie uzdrawiały...[1]
Wracając do czasów Konstantyna, zauważmy, że jakkolwiek na ustępstwa wyobrażeniom staroświeckim i ludowym pozwalano i nawet zachęcano do nich, to jednak panujące stronnictwo religijne ani chwili się nie wahało popierać swych wyroków ramieniem władzy świeckiej, która zresztą chętnie szła na pomoc. Tym sposobem Konstantyn wyko-
- ↑ W dalszym ciągu, na czterech blisko stronicach, autor wylicza wierzenia i obrzędy, które zdaje mu się, że chrześcianie przejęli od Rzymian. (Przyp. tłómacza).