Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/110

Ta strona została przepisana.

przysiąc, że właściwie nie dosłyszała nic, a jednakże nie była w stanie oprzeć się wrażeniu, że coś było. Coś zakłóciło atmosferę spokoju nocy. Była tego pewna. Ktoś ze służby widocznie musiał się włóczyć po mieszkaniu, Ale kto? Przecież nie kamerdyner. Ten znany był ogólnie ze swych zwyczajów wczesnego udawania się na spoczynek. Czynił to zawrze wyjąwszy osobliwych okazyj. Nie mogła to być również pokojówka. Pozwoliła jej przecież wyjść na cały wieczór.
Skierowała się ku jadalni. Drzwi były zamknięte. Otworzyła je i weszła. Sama nie wiedziała czemu to uczyniła. Miała jednak mgliste przeczucie, że tam właśnie znajdowało się źródło owego niepokojącego szmeru. W jadalni było ciemno. Namacała palcem guzik i przycisnęła, ale kiedy pokój zalało jarzące światło cofnęła się mimowoli z okrzykiem przerażenia. Było to krótkie „Och“. Nic więcej i brzmiało niezbyt głośno.
Stała nieruchomo z ręką przy guziku od elektryczności i patrzyła na człowieka, który przywarł tak do ściany, że zdawałoby się stanowił z nią jedną całość. W ręku człowieka tkwił wycelowany wprost na nią rewolwer. Pomimo całego przerażenia, które ja ogarnęło na ten widok, zdążyła zauważyć, że broń była szmelcowana czarno i miała bardzo długą lufę. Domyśliła się, że to jest Colt. Człowiek był wzrostu średniego, ubrany trochę z waszecia, miał piwne oczy i płeć smagłą, ogorzałą od słońca. Wydawał się nader spokojnym. Rewolwer