Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/12

Ta strona została przepisana.

well. Te same słowa. O bóstwach dnia i o bóstwach nocy.
Zdarzyło się to wtedy, kiedy usadowiłem się na Goldstead, nie wiedząc bynajmniej o tem, jaką skarbnicą jest ta okolica. Wędrowałem wówczas na wschód, przez góry Skaliste aż do Great Slave czyniąc po drodze dorywcze poszukiwania. Wyżej, na północ góry te są już czemś więcej niż łańcuchem. Stanowią niedostępny mur, krawędź jednolitą, niezdobytą warownią. Niema tam żadnych dróg ludzkich. Przekraczali je wprawdzie już w czasach najdawniejszych traperzy. Były to jednak wypadki odosobnione. Więcej ich ginęło zresztą niż wracało. To właśnie było powodem dlaczego tak bardzo pragnąłem tej podróży. Byłaby ona chlubą dla każdego. Pysznię się nią też teraz więcej niż czemkolwiek innem dokonanem w życiu.
Jest to kraj dziewiczy. Olbrzymie jego przestrzenie nigdy jeszcze dotąd nie zostały zbadane. Znajdują się tam rozległe doliny, w których nie postała noga białego przybysza. Koczują wśród nich plemiona indyjskie równie pierwotne jak przodkowie ich z przed dziesięciu tysięcy lat. Niezupełnie zresztą, gdyż ostatecznie mają one pewien kontakt z białymi. Niektóre z nich udają się czasem na han-del wymienny. To wszystko. Nawet Kompanja Zatoki Hudsona nic odkryła dotąd tych ziem i nie założyła tam swoich ferm.
A teraz o dziewczynie. Dążyłem wówczas doliną strumienia bez nazwy, nieopisanego na żadnej