Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/24

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie zrobisz tego — odpowiedział, chwytając mnie za rękę. — To gotowanie uderzyło ci do głowy. Pomów ze mną jeszcze zanim pójdziesz i zrobisz głupstwo. Usłuchaj mnie. Pomów ze mną.
Wówczas wyjęłam broń, mały polerowany rewolwer Colta.
— Chyba przez tę tubę, — rzekłam i porzuciłam go.
Trefethan wychylił szklankę i zażądał nowej.
— Słuchajcie teraz co zrobiła ta dziewczyna. Miała wtedy dwadzieścia dwa lata. Upłynęły wśród rondli i patelni. O świecie wiedziała tyleż ile ja o czwartym czy piątym wymiarze. Wszystkie drogi jednakowo prowadziły ją do celu. Nie myślała o dancingach i domach zabawy. Chciała podróżować. Po Alasce lepiej jest podróżować łodzią. Udała się więc na pobrzeże W tym czasie właśnie jakaś łódź indyjska odpływała do Dyea. Zwyczajne czołno, wiecie jakie, wyżłobione z jednego pnia, wąskie i głębokie o długości przeszło sześćdziesięciu stóp. Dała Indjanom kilka dolarów. Zabrali ją z sobą.
Bajka, — mówiła mi — zaczynała się właśnie dla mnie. W łodzi znajdowały się trzy rodziny Indyjskie. Była przepełniona po brzegi. Psy i dzieci indyjskie pełzały po dnie. Każdy zaś z wioślarzy popychał czółno ile tylko miał sił. Dookoła piętrzyły się majestatyczne góry, nad któremi przepływały ciężkie zwały chmur. Świeciło słońce. Była cisza. Błoga, wielka cisza. Raz tylko dostrzegłam w oddali dym obozowiska myśliwych, wlokący się cieniutką