Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/25

Ta strona została przepisana.

strugę pomiędzy drzewami. Była to jakby majówka, wielka wspaniała majówka. Widziałam jak ziszczały się moje marzenia. Czułam, że lada chwila zdarzy się coś niezwykłego. Przewidywania moje były słuszne.
— Pierwszy postój wypadł na małej wyspie. Rozbiliśmy namioty. Chłopcy łowili w zatoce ryby za pomocą oszczepów. Jeden z myśliwych zastrzelił dużego jelenia. Wszędzie rosły wonne kwiaty. Zdala od wybrzeża znajdowały się łąki, pokryte trawą, sięgającą do ramion, bujną. Poszłam wraź z dziewczętami. Wspięłyśmy się na zbocza gór. Zbierałyśmy jagody i korzonki, które miały smak cierpki ale były dobre do jedzenia. Zdybałyśmy tam niedźwiedzia. Żerował na jagodach. Zobaczywszy nas mruknął „uf“ i umknął nie mniej od nas przerażony. A potem pamiętam obóz i dym ogniska i nęcący zapach świeżo upieczonej zwierzyny. Wszystko to było cudowne. Nareszcie przyłączyłam się do dzieci nocy. Wiedziałam, że należę do nich. Po raz pierwszy w życiu udałam się na spoczynek z poczuciem błogiej szczęśliwości. Zasypiając patrzyłam przez otwór namiotu na gwiazdy, promieniejące nad wysoką górską krawędzią, słuchałam czarownych głosów nocy. Wiedziałam, że to samo będzie jutro i następnego dnia i już zawsze, zawsze, gdyż postanowiłam nie powrócić do miasta. Nie powróciłam też nigdy.
Bajka? Miałam ją nazajutrz. Musieliśmy przepłynąć wielką zatokę morską, o szerokości dwunastu czy piętnastu mil. W połowie podróży zaskoczyła