Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/26

Ta strona została przepisana.

nas burza. Tej samej nocy jednak wraz z psem-wilkiem wydostałam się na pobrzeże. Zostałam sama jedna przy życiu.
— Wyobraźcie sobie teraz tę przygodę — mówił Trefethan. — Wąskie czołno zatonęło. Wszyscy Indjanie zginęli. Ona jedna ocalała. Dobiła do brzegu, trzymając się Ogona płynącego psa, omijając niebezpieczne skały. Wygramoliła się takim sposobem na małe piaszczyste wybrzeże.
— Na szczęście był to ląd stały — opowiadała. — Skierowałam się wówczas wprost przed siebie. Szłam, dokąd prowadziły mnie oczy, przez lasy i góry. Szukałam i wiedziałam że znajdę. Nie odczuwałam żadnego lęku. Byłam córą nocy i puszcza nie mogła mnie zabić. Nazajutrz znalazłam to coś. Napotkałam wśród lasu małą polanę, na której wznosiła się nawpół rozwalona chata. Musiała być opuszczoną już od wielu lat. Dach zapadł się. Na tapczanach leżały przegniłe kołdry, a w kuchni stały zardzewiałe rondle i patelnie. Nie to jednak było najdziwniejszem. Wie pan, co znalazłam na skraju lasu, za chatą? Leżały tam szkielety ośmiu koni, z których każdy przywiązany był do drzewa. Sądzę, że zginęły z głodu i pragnienia. Każdy koń zapewne miał przytroczony do grzbietu ładunek. Znalazłam je. Leżały między kośćmi szkieletów. Były to worki z kolorowego płótna. Jak pan sądzi? Co zawierały te worki?
Tu przerwała opowiadanie. Sięgnęła ręką w głąb posłania i wyjęła skórzany worek. Rozwinęła