Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/29

Ta strona została przepisana.

Przy tych słowach zdjęła z szyi mały woreczek z jeleniej skóry, wyglądający jak amulet. Rozwinęła go. Tkwił tam, zawinięty w zatłuszczony skrawek jedwabiu, pożółkły od starości i zniszczony strzępek gazety z urywkiem utworu Thoreau.
— Ale czy czuje się pani szczęśliwą teraz? — spytałem. — Wszak posiadając ćwierć miljona dolarów majątku nie potrzebowałaby pani pracować nawet w Stanach. Czy życie to daje pani zadowolenie?
— Nie, nie zupełnie — odparła po chwili namysłu. Nie chciałabym wprawdzie zamienić swego losu z żadną kobietę Stanów. Tutaj znajduje się moja prawdziwa ojczyzna której jestem dzieckiem. Bywa jednak czasem — tu wydało mi się, że w oczach jej błysnął głód tęsknoty — bywa niekiedy, że życzę temu Thoreau wszystkiego najgorszego.
— I czemuż to? — spytałem.
— Bo chciałabym go poślubić. Czuję się tak bardzo samotną. Jestem przecież tylko kobietą, prawdziwą kobietą. Słyszałam wprawdzie o kobietach, które podobnie jak ja udały się na włóczęgę, dokonywały śmiałych czynów, służyły w wojsku i marynarce. Ale to były inne kobiety. Miały w sobie więcej męskości niż kobiecości. Wyglądały raczej na mężczyzn i nie miały wcale zwykłych kobiecych potrzeb. Nie potrzebowały miłości. Nie wzruszała ich myśl o dzieciach, zasypiających w ich ramionach, czy igrających przy ich kolanach. Nie jestem