im naprzeciw z zatoki San Pablo. Ostry wiatr podniósł się i małe pomarszczone fale ustawicznie wpadały mi w usta; zacząłem się krztusić słoną wodą. Moje doświadczenie pływackie mówiło mi, że koniec był bliski. A wtem, podpłynęła łódź, Grek — rybak płynął do Vallejo, i znowu zostałem ocalony od Johna Barleycom przez mój organizm i rozmach życiowy.
Lecz — mimochodem — pozwólcie mi podkreślić że ta manjacka sztuczka, którą John Barleycom zagrał ze mną, nie jest czemś niezwykłem. Ścisła statystyka osobistości samobójców, przypisana sprawcy John’owi Barleycom, jest zastraszająca. Co do mnie zdrowego, normalnego, młodego, pełnego radości życia jego sugestja samobójstwa była niezwykłą, lecz trzeba wziąć pod uwagę, iż był to skutek długich hulanek, kiedy moje nerwy i umysł były przerażająco zatrute, i ze dramatyczna i romantyczna strona mojej wyobraźni pijacko szalejącej, aż do lunatyzmu, rozkoszowała się tą sugestją. A jednak starsi, bardziej desperaccy pijacy, bardziej rozgoryczeni i bardziej rozczarowani, którzy się sami pozbawiają życia, robią to zwykle po długich libacjach, kiedy ich nerwy i umysł są doszczętnie przesiąknięte trucizną.
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/105
Ta strona została przepisana.