Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/106

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XIII

Porzuciłem zatem Benicję, gdzie o włos nie zostałem pogrążony przez John‘a Barleycom, i puściłem się na szerokie wody, posłuszny owym podszeptom życia, aby je posiąść i zbadać. W którąkolwiek stronę się zwróciłem, droga prowadziła przez bagniste ścieżki alkoholu. Ludzie wciąż schodzili się w szynkach. Szynki były klubami biednych, jedynemi klubami, do których miałem dostęp. W szynkach mogłem zawierać znajomości. Mogłem wstąpić do szynku i pomówić z kimkolwiek. W obcych miastach i miasteczkach, przez które przechodziłem do szynku, przestawałem być obcym w danem mieście.
Pozwólcie, iż tu właśnie przerwę i przytoczę wypadek, który miał miejsce nie później jak zeszłego roku. Zaprzągłem cztery konie do lekkiego powozu, wziąłem z sobą Charmian i puściłem się na trzy i pół miesiąca w najdzikszą część gór Kalifornji i Oregonu. Każdego poranka odrabiałem pracę dzienną, pracę fantazji literackiej. Po skończeniu jechałem dalej resztę dnia aż do następnego postoju.