do kasztelu, rozebrali i rzucili na jego barłóg, czuliśmy się jak rozbici. Lecz zapragnęliśmy z Axelem rozejrzeć się jeszcze trochę po wybrzeżu, zwialiśmy więc, zostawiając Victora chrapiącego. A teraz, ciekawa rzecz, jak osądzili Victora jego koledzy sami również pijacy. Potrząsali głowami z oburzeniem i mamrotali: „Taki, jak ten, nie powinien pić”. Przytem Victor był najzręczniejszym żeglarzem i najmilszym towarzysem w kasztelu. Bywalec i wspaniały typ marynarza; towarzysze oceniali jego wartość, poważali go i lubili. John Barleycorn jednak przeistaczał go w niebezpiecznego furjata.
Tu, właśnie, pijacy utrafili w sedno. Wiedzieli, że pić, i to pić z żeglarzem, rzecz niebezpieczna, bo picie doprowadza ich do szału, ale zwykle szału niegroźnego. Lecz dzikie furje to już rzecz potępienia godna, gdyż psuje zabawę, a nieraz powoduje tragedję. Z ich punktu widzenia lekki szał nie był niczem szczególnie złem. Ale czyż z punktu widzenia dobra ludzkości nie jest potępienia godnem wszelkie szaleństwo? Czyż jest na świecie przyczyna większych szaleństw, jak działanie John’a Barleycorn? — Wróćmy do rzeczy. Siedzieliśmy z Axelem na brzegu, w japońskiej traktjerni, jeden przy drugim i oglądaliśmy wzajemnie swe siniaki; pijąc rozprawialiśmy nad wydarzeniami dnia. Zasmakowaliśmy w tem błogiem delektowaniu się trunkiem i kazaliśmy jeszcze podać. Wszedł jeden z naszej załogi, potem przyszło ich kilku i szły spokojnie kolejka za kolejką. Wreszcie, gdyśmy kazali zagrać jakiejś orkiestrze japońskiej, ledwie zabrzmiały pierwsze tony sami-
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/132
Ta strona została przepisana.