młodę zwierzę, potrzebowałem urozmaicenia, podniety, czegoś poza książkami i pracą mechaniczną. Zaglądałem do Y. M. C. A. (Youg Men’s Christian Associations). Tryb życia, jaki tam prowadzono, był korzystny dla zdrowia przez uprawianie lekkiej atletyki, lecz odpowiedni raczej dla wyrostków. Ja jednakże nie byłem już ani chłopcem, ani młodzieniaszkiem, pomimo niewielkiej ilości lat! Używałem już na wielką skalę z mężczyznami. Znałem tajniki szalonego wyuzdania. W stosunku do młodzieży zgrupowanej w Y. M. C. A. stałem na drugim biegunie życia. Mój język był inny i posiadałem już mądrość smutną i straszną. (Gdy zastanawiam się nad tem obecnie, dochodzę do przekonania, że nie miałem właściwie młodości.) W każdym razie młodzież z Y. M. C. A. była dla mnie zbyt młodą i za mało doświadczoną. Lecz nie zwracałbym na to uwagi, gdybym mógł od nich korzystać umysłowo. Jednakże z książek zdobywałem więcej wiadomości niż w ich towarzystwie. Ich ciasne poglądy wraz z nikłym dorobkiem umysłowym czyniły w rezultacie korzyść, jaką mogłem odnieść z ich wyższości moralnej lub tężyzny fizycznej, wręcz nieznaczną.
Krótko mówiąc, nie mogłem obcować z uczniami z niższej klasy. Dzięki opiece, którą dotychczas roztoczał nade mną John Barleycorn, nie było mi danem cieszyć się młodością sielską i anielską. Zbyt wiele poznałem w swej wczesnej młodości. A jednak, w lepszej przyszłości, gdy alkohol przestanie być dla ludzi nieuniknioną koniecznością, Y. M. C. A. i podobne, dziś nieznane jeszcze, mądre i bardziej
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/149
Ta strona została przepisana.