Wyprowadzono mnie i objaśniono mi moje obowiązki. Zapoznałem się też z warunkami pracy — dziesięć godzin dziennie, nie wyłączając niedziel i świąt, z jednym dniem wolnym raz na miesiąc, z płacą trzydziestu dolarów miesięcznie. Niebardzo to było zachwycające. Przed laty zarabiałem tyleż w fabryce konserw przy dziesięciogodzinnej pracy. Pocieszałem się jednak myślą, że przyczyną tego, iż wydajność mej pracy nie podniosła się z wiekiem, ze wzrostem sił, było to, że pozostałem nadal robotnikiem niekwalifikowanym. Obecnie sprawa przedstawiała się inaczej. Teraz rozpoczynałem pracę celem wykwalifikowania się, dla zawodu, dla karjery, dla przyszłości, dla córki superintendenta.
A rozpoczynałem w sposób właściwy, od podstaw. W tem rzecz. Podawałem węgiel palaczowi, który wrzucał go do pieca, gdzie energja węgla zamieniała się w siłę, która w maszynowym dziale zamieniała się w elektryczność, — podstawę pracy elektrotechnika. To podawanie węgla było naprawdę podstawą — w przeciwnym bowiem razie superintendent byłby napewno wpadł na myśl posłania mnie do kopalń, skąd wydobywają węgiel, abym tem dokładniej zdobył znajomość źródła elektryczności, pędzącej tramwaje miejskie.
Praca! Ja, pracujący dotąd narówni z mężczyznami, poznałem, że nie miałem dotąd najmnieszego pojęcia o prawdziwej pracy. Dziesięciogodzinny dzień! Zadaniem mojem było nagromadzić węgla na obie zmiany, dzienną i nocną, i mimo, iż nie przerywałem pracy nawet w godzinie obiadowej, nigdy nie kończyłem przed ósmą wieczorem. Pracowałem dwana-
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/171
Ta strona została przepisana.