taczając się, wszedłem do kuchni. Gdy matka zabrała się do gotowania, ja rzuciłem się na chleb i masło, lecz zanim głód zaspokoiłem, i zanim mięso dla mnie było gotowe, usnąłem jak zabity. Napróżno potrząsała mną matka, starając się obudzić mnie na chwilę, abym zjadł mięso. Po daremnych próbach, wciągnęła mnie przy pomocy ojca do mego pokoju i twardo śpiącego położyła do łóżka. Rozebrano mnie i okryto. Rano była przeprawa z wstawaniem. Byłem śmiertelnie znużony, a co gorsza, przeguby zaczęły puchnąć. Powetowałem sobie straconą kolację, zjadając olbrzymie śniadanie, i niosąc ze sobą porcję obiadową dwa razy większą niż wczoraj, powlokłem się w stronę tramwaju.
Praca! Niech który osiemnastoletni spróbuje prześcignąć dwóch dorosłych węglarzy. Praca! Na długo przed południem spożyłem ostatni kęs mego olbrzymiego obiadu. Postanowiłem jednak pokazać im, czego potrafi dokonać jurny chłop, zdecydowany by się wybić. Najgorsza jednak, że puchnące przeguby zaczęły mi się dawać we znaki. Mało kto chyba nie wie, jaki ból sprawia zwichnięta kostka podczas chodzenia. Możecie sobie zatem wyobrazić ból przy zgarnianiu węgla i przeważeniu naładowanej taczki, gdy oba przeguby zwichnięte.
Praca! Niejeden raz padałem na węgiel, gdy mnie nikt nie mógł spostrzedz, i płakałem z wściekłości, ze zdrętwienia, z wyczerpania i rozpaczy. Ten drugi dzień był dla mnie najcięższym, i nie byłbym go przetrzymał, i zwiózł reszty węgla dla zmiany nocnej w trzynastej godzinie pracy, gdyby mi palacz
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/174
Ta strona została przepisana.