i nie umorzyłem całego długu.
Drugie miejsce, dokąd udawałem się w potrzebie, był szynk. Szynkarza tego znałem od wielu lat z widzenia, nigdy jednak nie wydałem przy jego bufecie ani centa; nawet wtedy gdy od niego pożyczałem pieniędzy. Mimo to nie odmówił mi nigdy, bez względu na zażądaną sumę. Niestety przeniósł się do innego miasta, zanim zaczęło mi się lepiej powodzić. Do dnia dzisiejszego nie mogę odżałować, że się wyprowadził, a powodem tego jest ów kodeks, którego nauczyłem się szanować. Chętnie uczyniłbym jak nakazuje ten kodeks; gdybym wiedział gdzie się ów szynkarz znajduje, wpadłbym przy okazji do niego i wydał kilka dolarów przy jego bufecie, z wdzięczności za wyrządzone mi niegdyś przysługi. Nie piszę hymnów na cześć szynkarzy, lecz raczej na chwałę Johna Barleycorn i jego potęgi, a właściwie dla pokazania jeszcze jednej z owych tysiąców dróg, na których człowiek Johna Barleycorn tak długo stale spotyka, aż pozna ze strachem, iż bez niego więcej obejść się nie może.
Powrócę do mej powieści. Zdala od ścieżki przygód, zatopiony w studjach po uszy, nie mając ani chwili wolnej, na śmierć zapomniałem o istnieniu Johna Barleycorn. W mojem otoczeniu nikt nie pił. Gdyby się znalazł ktoś, ktoby mnie poczęstował kieliszkiem, napewnobym wypił. Lecz obecnie cały czas wolny spędzałem na grze w szachy, na przechadzkach z pięknemi dziewczętami, również uczennicami, wreszcie na jeździe rowerem, o ile ten, szczęśliwym zbiegiem okoliczności nie był chwilowo w lombardzie.
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/183
Ta strona została przepisana.