ludzkość zabiega dokoła życia.
Tymczasem jednak czekający wydawcy nie chcieli wyjść ze stanu wyczekiwania, a manuskrypty moje odbywały potworne, wprost rekordowe podróże pomiędzy Pacyfikiem a Atlantykiem. Być może, że czary tej maszyny powstrzymywały wydawców od przyjęcia jakiegokolwiek drobiazgu przysłanego przeze mnie. Nie wiem i chyba bogowe wiedzą, co z dwojga było bardziej cudowne: moje utwory, czy ich przepisywanie. Z takim trudem nabyte niegdyś książki sprzedałem teraz antykwarjuszowi za śmieszną sumę. Pożyczałem drobne kwoty, gdzie się dało i z bólem pozwalałem na to, by stary z sił opadający ojciec utrzymywał mnie ze swych marnych zarobków.
Trwało to oczywiście niedługo, gdyż po kilku tygodniach musiałem zrezygnować i wrócić do pracy. I nadal nie czułem potrzeby podniecania się alkoholem. Karjera moja doznała tylko chwilowej zwłoki, nic więcej. Prawdopodobnie należało się przygotować w dalszym ciągu, przez zdobycie nowych wiadomości. Książki, które przeczytałem, wystarczyły, bym poznał, że ledwie dotknąłem rąbka szaty wiedzy. Nieustannie żyłem na wyżynach. Wszystkie godziny dnia i niejedną godzinę, którą należało poświęcić spaniu, spędzałem nad książkami.
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/196
Ta strona została przepisana.