Z powodzeniem literackiem podniosła się tez moja stopa życiowa, a horyzont się rozwidnił. Postawiłem sobie za zadanie napisać i przepisać tysiąc wyrazów dziennie, nie wykluczając niedziel i świąt. Nadal studjowałem pilnie, lecz mniej ciężko, niż dotychczas. Pozwalałem sobie teraz na pięć i pół godzin snu. Zmuszony byłem do dodania tej pół godziny. Powodzenie finansowe pozwalało mi na poświęcenie większej ilości czasu sportom. Jeździłem częściej na rowerze, który już nie musiał wędrować do lombardu; uprawiałem boks i szermierkę, chodziłem na rękach, skakałem wzwyż i w dal, strzelałem, wiosłowałem i pływałem. Doszedłem do przekonania, że ćwiczenia cielesne wymagają więcej snu niż umysłowe. Bywałem wieczorami tak zmęczony, że musiałem spać sześć godzin; po szczególnie nużących ćwiczeniach sypiałem nawet siedem godzin bez przerwy. Oczywiście takie orgje spania nie powtarzały się zbyt często. Pozostawało tyle jeszcze do wyuczenia się, tyle jeszcze do zrobienia, że uważałem siedem godzin snu za zbrodnię. Błogosławiłem wynalazcy budzików.
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/212
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXVII