Po przebyciu choroby duszy, piłem nadal w towarzystwie. Piłem gdy znajdowałem się wśród pijących. Lecz o dziwo! Poczęło się teraz objawiać rosnące pragnienie alkoholu. Nie była to potrzeba cielesna. Uprawiałem boks, pływanie, żeglugę, jazdę konno; przebywając stale na wolnem powietrzu, cieszyłem się nadzwyczajnem zdrowiem, i zwycięsko wychodziłem z badań lekarskich przy ubezpieczaniu od śmierci. Była to w samym zarodku potrzeba duchowa, pożądanie nerwów, pragnienie lepszego nastroju. Jak to wytłumaczyć?
Fizjologicznie, to znaczy, biorąc pod uwagę podniebienie i żołądek, alkohol nie smakował mi lepiej niż przedtem, będąc nadal tak wstrętny dla mnie, jak piwo, gdy miałem lat pięć, a czerwone gorzkie wino przy siedmiu. Gdy byłem sam, i czytałem lub pisałem, nie czułem żadnego pociągu. Ale czy to, że dojrzewałem, czy też to, że mądrzałem, może i jedno i drugie, a może poprostu starzałem się, dość, że w towarzystwie czułem się już mniej dobrze, i nie cieszyły mnie już rozmowy ani zabawy.
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/223
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXIX