badaczem, pragnącym oglądać i notować widziane cuda. Wkońcu, a więc po szóste, byłem panem i władcą załogi, zwiedzającym obce kraje, w których, goście są zjawiskiem nadzwyczajnem. Byłem zatem zmuszony do godnego reprezentowania mego stanowiska społecznego. Podejmowałem na pokładzie, będąc na lądzie wzajemnie podejmowany przez plantaterów, kupców, gubernatorów, kapitanów okrętów wojennych, przez tatuowanych królów ludożerców lub ministrów tychże, którzy czasem miewali na sobie nawet przepaskę bawełnianą.
Naturalnie, piłem. Piłem z gośćmi i gospodarzami, piłem też sam. Praca za pięciu, zdaje się usprawiedliwiała me picie. Alkohol dobrze robi człekowi przepracowanemu. Zauważyłem, jak moja mała załoga, wyciągając ciężką kotwicę z głębokości czterdziestu węzłów, zziajana i trzęsąca się, upadała ze znoju po półgodzinnej mordędze, a potem stawała na nogi, ożywiona kilkoma łykami mocnego rumu. Zaczerpnęli tchu, wytarli usta i stawali znów ochoczo do pracy. A gdy nieraz przyszło wyciągać Snark’a na prąd, stojąc po szyję w wodzie, a febra trzęsie wszystkimi — widziałem jak ordynarny rum pomaga w pracy.
Oto nowa cecha wielostronnego Johna Barleycorn. Rzuca się to w oczy, że tworzy on poprostu z niczego. Wydobywa świeże siły z zupełnie wyczerpanych. Upadający ze znużenia powstaje do nowych trudów. Chwilowo daje faktyczny przyrost sił. Pamiętam jak sypałem w kotłowni parowca węgiel przez osiem piekielnych dni, i jak przez tych dni osiem
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/250
Ta strona została przepisana.