Ale trzeba zapłacić rachunek. John Barleycorn zaczął ściągać haracz, i to nie tyle z ciała, wiele z umysłu. Dawna ciężka choroba, która była chorobą intelektu, rozszalała się na nowo. Stare zmory, dawno uśpione, znów podniosły głowy. Lecz były to zmory inne, jeszcze bardziej zabójcze. Stare duchy, koncepcje własnego umysłu, można było zażegnać zdrową logiką. Teraz jednak przywoływała je Biała Logika Johna Barleycorn, a upiorów Johna Barleycorn niczym nie odegnasz. Pożerany chorobą pesymizmu, zrodzonego przez pijaństwo, ratujesz się, pijąc jeszcze więcej, gnany tęsknotą za upojeniem, które John Barleycorn obiecuje, lecz którego nigdy nie daje.
Jakże opisać Białą Logikę tym, którzy jej nigdy nie zaznali. Lepiej zaznaczyć odrazu, że opis taki jest niemożliwy. Wyobraź sobie naprzykład Krainę Haszyszu nie ograniczoną ni czasem ni przestrzenią. Odbyłem niegdyś dwie pamiętne podróże w ten kraj daleki, a przygody moje wyryły mi się w mózgu niezatarcie, w najdrobniejszych szczegółach. Jednakże na darmo starałem się potokami słów uplastycznić
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/259
Wystąpił problem z korektą tej strony.
ROZDZIAŁ XXXV