północy; już o wpół do piątej budzono mię, aby ubierać się, jeść i wychodzić do roboty, a o siódmej gwizdek fabryczny zastawał mię już przy maszynie.
Wtedy nie można było ukraść ani minuty na czytanie moich ulubionych książek. I cóż tu miał do czynienia John Barleycom w tym twardym, stoickim trudzie młodzieńca, rozpoczynającego właśnie piętnasty rok życia. A jednakże on wszystko odmienił w życiu tego młodzieńca. Pozwólcie mi to opowiedzieć. Zapytywałem sam ego siebie, czy taki sens ma mieć życie — spędzane w jarzmie pracy? Wiedziałem, że nie było w całem mieście Oakland ani jednego konia, któryby pracował tyle godzin co ja. Jeżeli takie ma być życie — czułem się całkowicie zniechęcony. Przypomniałem sobie mój prom leżący bezużytecznie i obrastający muszelkami, naprzeciwko przystani i przypomniał mi się dmący wiatr w zatoce; wschodów i zachodów słońca nigdy nie widziałem; przypomniałem sobie powietrze drażniące mi nozdrza; uderzenia fal słonej wody, kiedy zanurzałem me ciało; przypomniałem sobie cały urok i zdumiewający sens rozkoszy świata, niedostępnego dla mnie wówczas. Jedna tylko była droga, aby uciec od tego zabijającego mozołu. Muszę znaleźć zarobek na wodzie. A praca na wodzie prowadzi niechybnie w objęcia John’a Barleycom. Nie wiedziałem o tem. A kiedy uświadomiłem to sobie, miałem dość odwagi, aby się nie cofnąć i nie wrócić do bydlęcego życia przy maszynie.
Pragnąłem pozostać tam, gdzie wichry szalały, stwarzając przygody. A wichry szalały i przygody były
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/57
Ta strona została przepisana.