minam jedynie te wypadki które rzucają światło na sposoby John’a Barleycom. Posiadałem trzy warunki, które dawały mi możność kontynuowania tak strasznego pijaństwa. Po pierwsze, wspaniały organizm, silniejszy znacznie od przeciętnego; po drugie, zdrowy, na otwartem powietrzu, tryb życia na wodzie, i po trzecie fakt, że piłem dorywczo. Kiedy byliśmy na wodzie, nigdy nie zabieraliśmy żadnych trunków ze sobą.
Świat stał przedemną otworem. Znałem już kilkaset mil dróg morskich, miasta, miasteczka i rybackie wioski na wybrzeżach. Nadeszła pokusa aby wyruszyć dalej. Na razie, nie zdawałem sobie jeszcze z tego sprawy. A przecież tam musiało być coś więcej. Lecz nawet ten kawał świata był za szeroki dla Nelsona. Tęsknił do swego ulubionego wybrzeża Oakland, a kiedy zdecydował się tam wrócić — roztaliśmy się przyjaźnie.
Założyłem główną kwaterę w starem mieście Benicja, przy cieśninie Carquinez. Wśród mrowia łodzi rybackich, zarytych w błocie, na miejscach do zarzucania kotwic, blizko wybrzeża, spotkałem gromadę pijaków, włóczęgów, do których się przyłączyłem. Przebywałem teraz dłużej na brzegu zabijając czas łapaniem łososi i robieniem wywiadów w górę oraz wdół zatoki i po rzekach, wysyłany przez rybaków. Wobec tego piłem jeszcze więcej zgłębiając coraz bardziej sztukę pijaństwa. Przepijałem do byle kogo, kieliszek za kieliszkiem, a często piłem nad wszelką miarę, aby wobec całego wybrzeża wykazać moją męskość. Kiedy pewnego ranka moje nieprzy-
Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/99
Ta strona została przepisana.