właściwie to papieros zapłonął jak świeca, rozległ się huk, a ja z wybałuszonemi oczami, z których łzy ciekły, z rozczapierzonemi rękoma, nie mogąc złapać tchu, stałem nieprzytomny.
Doprowadził mnie do przytomności granat bolszewicki. Najpierw — pierwszy, później drugi, trzeci, wreszcie szrapnel, nakoniec szrapnel temperowany na granat. Poczułem niebezpieczeństwo, zrozumiałem wszystko i ująwszy siebie samego w garść, zacząłem działać. Dziś już wiem wszystko. Żołnierze spłatali mi figla i to takiego, jakiego urządzają sobie bardzo często. Któryś tam z nich przerobił mego papierosa wyłącznie z tytoniem na papierosa, ze szczyptą prochu artyleryjskiego. Taki zaś papieros gdy zapłonął jak świeca i wybuchł, stał się wabiem dla bolszewików, którzy siedzieli za wsią na skraju lasu. Powiedziałem, że poczułem niebezpieczeństwo, a w takiej chwili wraca mi natychmiastowo przytomność. Postanowiłem, spodziewając się ataku, nie dać wsi, odeprzeć bolszewików i zdobyć wszystkie krzyże, jakie będą nadawane w armji polskiej. To, co zrobiłem, uczyniłem nie dla siebie. Co mnie po tem! Na myśl przyszła mi przestroga żony: „Miej wzgląd na przyszłe potomstwo“. Przeskoczyłem jakiś płot i już byłem poza wsią, przed posuwającą się linją tyraljerską bolszewicką. Wieś poczęła się palić... Bolszewicy pędzili naprzód... Zorjentowałem się szybko w ich liczebności. Chyba strzelę sto razy — postanawiam.
Sięgam do ładownicy... Tylu ładunków nie mam. Jazda więc nazad do wsi. Hyc! przez jeden płot. Hyc! przez drugi! Cisnąłem granatem ręcznym na najbliższą chałupę. Pali się! Doskonale! macham maciejówką, dmucham. Ogień się przenosi na sąsiednią chałupę. Wracam do bolszewików i rzucam w ich kierunku trzy granaty, spluwam jedną salwą, macham rękami, wrzeszczę w niebogłosy i nazad do wsi. Rozniecam szalony pożar i znowu nazad do bolszewików.
Du — du — du — du! udaję karabin maszynowy.
Bolszewicy przypadli do ziemi. Spostrzegli, że nie łatwa to sprawa zdobyć wieś, której bronię. Posuwają się jednak pojedyńczo. Przekonałem się później, przyjrzawszy się trupom, że miałem do czynienia z ideowemi komunistami, którzy się znakomicie biją. Pomimo nadludzkich z mej strony wysiłków nie mogłem ich nie dopuścić do wsi. Inny na mojem miejscu wycofałby się w porządku. Ale ja — nie. Nie na
Strona:Jack London - Wojna z polowaniem na mamuta.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.