takiego trafili! Prażąc w komunistów z różnych stron resztą ładunków, a strzelam celnie, począłem szybko, szybko biegać pomiędzy płonącemi chałupami a tu, jak wiecie noc. W bitwie, którą prowadził kapitan, chodziło o to, abym się wymigiwał od kul. Teraz chodziło mi o to, aby komuniści myśleli, że wieś jest pełna naszego żołnierza. Chałupy płoną, trzeszczą, walą się, snopy iskier lecą w górę, huk i trzask, a ja wciąż biegnę, uwijam się pomiędzy chałupami i wszędzie zostawiam cienie, mierzące z karabina, rzucające granaty. Wytężałem wszystkie siły, aby biec po wsi płonącej prędzej od swoich cieniów, które rozsiałem wszędzie za sobą. Cienie, nie mogąc nadążyć za mną, zamierały ze znużenia tam i sam, przystawały dla odpoczynku tu i ówdzie, znikały wreszcie w czasie bitwy tchórzliwie, a ja, niezmęczony, z poczuciem odpowiedzialności wobec przyszłego potomstwa, ciągle biegłem z szybkością jelenia w sile wieku i mnożyłem straszne cienie.
Bolszewicy cofnęli się, okupując swój atak licznemi trupami. Jeńców brać nie chciałem.