Od pożaru stepowego mało się ludzi ratuje. Jeśli nie giną od ognia, to od zwierząt, które uciekając, tratują w wściekłości i przerażeniu wszystko, co na swej drodze napotkają. Czy to był cud, że nie zginąłem? Nie, nie cud, najzwyklejszy przypadek. Gdym usłyszał, śpiąc sobie słodko tętent stu tysięcy jeleni kanadyjskich, gdy zorjentowałem się w biedzie, uciekałem, to prawda, co tchu, lecz nie od jeleni, lecz do jeleni i pierwszemu jeleniowi, który mi się nawinął wpiłem paznogcie obu rąk w bok robiący, bo już biedak robił od wyścigów z pożarem bokami. Jeleniowi, szczególniej kanadyjskiemu, było to wszystko jedno i nawet nie stanął dęba, gdym mu się wgramolił na grzbiet. Pyszna to była podróż! Setki kilometrów! A widok! Sto tysięcy jeleni, sto tysięcy głów rogatych, ruchomy step rogów i to jeszcze jakich rogów! Prawdziwych jelenich rogów! I ten zapach palonego rogu! Rozkosz!
W pewnej chwili, podczas najwścieklejszego cwału, ujrzałem Nemroda obok siebie również na jeleniu, którego poganiał olbrzymim parasolem namiotowym. Hal-lo! — krzyczę! — Hal-lo! Jak śmiesz trutniu jeden, znęcać się nad tym idjotą, który w swej bezdennej głupocie niesie ciebie! Toć to 100 kilometrów na godzinę! Wystarczy!
— Jestem Nemrod, Duch Szlachetny i Niespokojny Świata, Wielki Myśliwy — odkrzykuje mi.
— No to sługa! — wrzeszczę — nie wiedziałem, przepraszam. I nie zwracałem więcej na niego uwagi. Trzeba bowiem znać zwyczaje amerykańskie wogóle, a kanadyjskie w wypadkach pożaru na stepie w szczególe. Nie wypada wtedy towarzyszów podróży pytać o coś bliższego o nich, wystarczy najprostsza wymiana nazwisk, które, jak zawsze nic nie mówią. Pod takiem nazwiskiem kryje się często poszukiwacz złota, właściciel fermy i stu tysięcy owiec, zajadły myśliwy, Anglik ekscentryczny, członek towarzystwa złodziejów z ograniczoną poręką, albo zgoła człowiek kochający własną żonę.
Łatwo jednak możecie sobie wyobrazić, że zostaliśmy przyjaciółmi. Wspólne niebezpieczeństwo i podróż niezwykła, a wreszcie ocalenie zrobiły to, że zeskoczywszy w bezpiecznem miejscu ze swych jeleni, rzuciliśmy się sobie w ramiona bardzo radzi z siebie nawzajem. I postanowiliśmy żyć i pracować razem. Postanowienia tego nie obleliśmy, jak to bywa
Strona:Jack London - Wojna z polowaniem na mamuta.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.