tości. Powykręcałem wobec tego kule, proch usypałem w kupeczkę pod skałą i spowodowałem bez trudu wybuch. Ładunek był niewielki, ale mój kamyczek leniwie, jakby z namysłem kiwnął się w lewo i prawo parę razy i runął, gdzie należało, zostawiając jedynie szczelinę, przez którą płynął sobie strumyk. Zwycięstwo poczęło się przechylać na moją stronę.
Ujście było zawalone. Nie było go wcale. Mamuty są takie, jak inne zwierzęta i ludzie. Są pomiędzy niemi mniej i więcej odważne. Mój mamut był z rzędu tchórzliwych i znalazł się w mej władzy. Pobiegłem za nim — wyłem, jak djabeł, skrapiany wodą święconą, ciskałem kamykami i — nie zważając, że już czas na kolację — goniłem tak mamuta dokoła doliny coś ze trzy czy cztery razy. Rozumiesz, co to było. Wyścigi! Zapasy człowieka z mamutem. Zupełnie, jak w cyrku, przyczem słońce, księżyc i gwiazdy mogły uchodzić za publiczność i sędziów.
Nemrod, po pewnej przerwie, wywołanej brakiem tytoniu w fajce, ciągnął dalej, pykając sobie smacznie, a ja koiłem się realizującym się nieprawdopodobieństwem.
— Dwa miesiące potrzeba mi było dla dokonania wielkiego dzieła i spełniłem je... Goniłem mamuta ciągle dookoła, dookoła, a sam trzymałem się uporczywie strony wewnętrznej koła, żywiąc się w biegu mięsem suszonem, jagódkami, a spałem tyle, co kot napłakał. Oczywiście, nie raz i nie dwa zdarzało się, że mamut wpadał w żółtą rozpacz i rzucał się na mnie. Wówczas uciekałem na miękki grunt, — tam, gdzie strumyk najszerzej rozlewał się i stamtąd dopiero wykrzykiwałem wszelkie możliwe i niemożliwe przekleństwa. Kląłem w uniesieniu nawet i nieprzyzwoicie mamuta i wszystkie jego przeszłe i przyszłe pokolenia i ani razu nie zapomniałem zaproponować mu, aby podszedł bliżej. Ale był zbyt mądrym, by chcieć ugrzęznąć w błocie. Najgorzej jednak było, gdy mnie pewnego razu przyparł do stromej skały. Na szczęście miała ona szparę głęboką, w której ukryłem się. Jak tylko próbował namacać mnie swą trąbą — waliłem w nią bez miłosierdzia siekierą dotąd, dopóki nie wyciągał jej z takim rykiem, że omal nie popękały mi bębenki w uszach. Boże! jak się to bydlę wściekało! Rozumiało, że mnie już ma, a uchwycić nie mogło! Powiadam ci: mamut ze skóry wyłaził. Muszę ci przyznać jednak, że mi wtedy
Strona:Jack London - Wojna z polowaniem na mamuta.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.