inną grę procentową. Nie przeczę jednak, że widziałem szczególne wypadki szczęścia i o ile mogę temu zapobiec, nie mam bynajmniej zamiaru dopuścić do rozbicia tego banku.
— Tchórzostwo!
— Mój złoty! Gra jest takim samym interesem, jak każdy inny. Nie jesteśmy zakładem filantropijnym.
A tymczasem Kurzawa wygrywał co wieczór.
Metoda jego gry wciąż się zmieniała. Ekspert po ekspercie, tkwiąc w tłumie dookoła stołu, notował jego stawki i numery w daremnej nadziei przeniknięcia tajemnicy jego systemu.
Wszyscy narzekali na to, że nie mogą odnaleźć odpowiedniego klucza, i przysięgali, że to było tylko szczęście, aczkolwiek dodawali, że tak szalonej passy nigdy nie widzieli.
Dezorjentował ich zupełnie nieuchwytny styl gry Kurzawy. Czasami godzina mijała, zanim po długiem wertowaniu swego notesu i głębokiej kalkulacji ryzykował jakąś stawkę. Kiedy indziej wygrywał trzy najwyższe stawki, i ściągał tysiąc dolarów w przeciągu głupich pięciu do dziesięciu minut. A znowu kiedyindziej taktyką jego było rozrzucać pojedyncze bony hojne i bez żadnego sensu po całym stole. To trwało znowu dziesięć do trzydziestu minut, a kiedy gałka zataczała ostatnie kręgi, stawiał najwyższe stawki na kolumnę, kolor i numer i wygrywał. Jednego razu ku zupełnemu zmieszaniu wszystkich tych, którzy usiłowali odgadnąć jego tajemnicę, przegrał jedną po drugiej czterdzieści najwyższych stawek.
Strona:Jack London - Wyga.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.