— Trochę się boksowałem, biłem się na szable...
— Kiedy boksowałeś się ostatni raz?
— Dość dawno już. Ale uchodziłem za doskonałego eksperta w obliczaniu czasu i odległości, tylko tego niby...
— Gadaj szczerze.
— Uważano, że jestem... nierówny...
— Próżniak — poprostu.
— To też mnie samemu zawsze się zdawało, że „nierówny” to określenie zbyt łagodne.
— Mój ojciec, szanowny panie dobrodzieju, a twój dziadek, uważasz, — stary Izaak Bellew, zabił jednem uderzeniem pięści człowieka w sześćdziesiątym dziewiątym roku życia.
— To jest — ten człowiek miał sześćdziesiąt dziewięć lat?
— Nie, twój dziadek, — ohydny bandyto! Jak ty będziesz miał sześćdziesiąt dziewięć lat — komara nie zabijesz!
— Czasy się zmieniły, o, bracie mojej matki! Za zabójstwo idzie się dziś do więzienia.
— Twój ojciec zrobił nie śpiąc sto osiemdziesiąt pięć mil konno i trzy konie padły pod nim.
— Gdyby doczekał naszych dni, robiłby tę drogę, chrapiąc w Pullmanie.
Starszy pan o mało nie udławił się złością. Ale przecie przełknął ją jakoś i raczył spytać.
— Ile masz lat?
— Zdawałoby mi się...
— Ja sam wiem dokładnie. Dwadzieścia siedem. Skończyłeś szkoły w dwudziestym drugim roku
Strona:Jack London - Wyga.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.