pchnięty w jeden kąt izby, ignorowany, lub też mierzony groźnemi spojrzeniami, z rękami i nogami skrępowanemi rzemieniami z łosiowej skóry, przyglądał się im. Naliczył trzydziestu ośmiu ludzi, napółzdziczałych i groźnych, przeważnie kresowców z granic Stanów Zjednoczonych lub też włóczęgów[1] z Górnej Kanady. Ludzie, którzy go ujęli, bez przerwy powtarzali swą opowieść, a dokoła każdego z nich zbierała się grupa podnieconych i gniewnych słuchaczów. Odzywały się głosy: — Zlinczować go natychmiast, naco czekać — a kiedy jakiś olbrzymi Irlandczyk chciał się rzucić na niego i zbić go, trzeba było użyć siły aby mu w tem przeszkodzić.
Licząc tych ludzi, zauważył Kurzawa znajomą twarz. Był to Breck, człowiek, którego łódź przewiózł swego czasu przez wiry. Kurzawa dziwił się, dlaczego on się do niego nie zbliża i nie odzywa się. Sam jednak udawał, że go nie poznaje. Dopiero kiedy Breck, zasłoniwszy sobie twarz, skinął na niego znacząco, Kurzawa zrozumiał.
Czarnobrody, którego nazywano Hardingiem, zakończył swe przemówienie zapytaniem, czy jeńca należy zlinczować natychmiast, czy nie.
— Zaczekajcie chwilę! — ryczał Harding. — Nie zakasujcie za wcześnie rękawów, ten człowiek należy do mnie. Ja go złapałem i ja go tu przywiozłem.
- ↑ Włóczęgów — w oryginale franc. określenie „voyageurs” — powinnoby być „podróżnych”. Słowo to jednak nie oznacza bynajmniej ani „podróżnego” ani „komiwojażera”, lecz człowieka, który podróżuje — szukając interesu. Odpowiada mu określenie angielskie „explorer”, co dosłownie jest określeniem człowieka podróżującego po to, aby zbadać dany kraj w celach eksploatacji. „Voyageurs” „Dwóch Chat” są zwykłymi awanturnikami, do których słowo „włóczęga” najzupełniej przylega. — Przyp. tłum.