ciekawy, to dowiedz się, że jestem zaproszony na obiad do pułkownika Bowie. Cały kłopot w tem, mój Krótki, że mi zazdrościsz, że ja będę dziś w wytwornem towarzystwie, a ciebie nie zaproszono.
— Nie spóźnisz się? — zapytał ironicznie Krótki.
— Cóż to znaczy?
— Pytam, czy się nie spóźnisz na obiad? Zdaje mi się, że jak tam przyjdziesz, będą już siedzieli przy stole.
Kurzawa ze sztucznym sarkazmem zaczął mu coś tłumaczyć, kiedy naraz zauważył ironiczny błysk w jego oczach. Wobec tego ubierał się dalej, zgrabiałemi palcami z trudnością zawiązując krawatkę na kołnierzu miękkiej, wełnianej koszuli.
— Żałuję bardzo, że właśnie niedawno temu posłałem do pralni wszystkie swoje koszule z twardym gorsem — mruknął Krótki z współczuciem — Chętniebym ci służył.
A tymczasem Kurzawa mocował się z parą trzewików. Wełniane zimowe skarpetki były tak grube, że nie mógł trzewików włożyć. Spojrzał błagalnie na Krótkiego, ten jednak potrząsnął przecząco głową.
— Nic z tego, nawet gdybym miał cienkie skarpetki, nie pożyczyłbym ci. Wracaj do kierpców, wspólniku. Odmrozisz sobie palce nóg w takiem lekkiem obuwiu.
— A kupiłem je z drugiej ręki za piętnaście dolarów.
— Zdaje mi się, że tam wszyscy będą w kierpcach.
Strona:Jack London - Wyga.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.