— Ależ tam będą także panie, Krótki. Będę musiał siąść i jeść razem z prawdziwemi, żywemi paniami — z panią Bowie i jakiemiś innemi jeszcze. Sam pułkownik mi powiedział.
— Wielkie rzeczy, kierpce apetytu im nie odbiorą — twierdził Krótki — Ciekawy jestem, czego pułkownik od ciebie chce?
— Nie wiem. Musiał może coś słyszeć o tem, że odnalazłem jezioro Niespodzianek. Spuścić je — to fortuna. A Guggenheimowie chcą dać pieniądze na koszta.
— Mojem zdaniem o to idzie. Zupełnie słusznie, bierz kierpce. Słuchaj, to ubranie jest trochę zmięte i odrobinę za ciasne na ciebie. Nie obżeraj się zanadto. Jak zaczniesz jeść, z pewnością trzaśnie. Jakby która z tych bab puściła chusteczkę, zostaw, niech leży. Nie schylaj się. Wogóle zapamiętaj sobie, cokolwiekbyś chciał robić — nie rób tego.
Jak przystało na doskonale opłacanego eksperta i przedstawiciela wielkiej firmy Guggenheimów, pułkownik Bowie mieszkał w jednym z najwspanialszych domów Dawsonu. Dom ten zbudowany z ręcznie ciosanych belek był tak ogromny, że znajdował się w nim wielki salon, który naprawdę służył tylko do przyjmowania gości i do niczego więcej.
Na podłodze z nieheblowanych desek leżały skóry niedźwiedzie, a ściany ozdobione były rogami łosi i renów. Tu huczał ogień na kominie