wgórę, że tylko najbogatsi ludzie będą mogli je kupić. Wielki Olaf już jest tu. Wrócił przed miesiącem z Circle City; jest to najzręczniejszy poganiacz psów w całym kraju, i jeśli on weźmie udział w gonitwie, znajdzie pan w nim najniebezpieczniejszego przeciwnika. Drugi taki jest Arizona Bill. Przez długie lata był zawodowym pocztyljonem. Jeśli on weźmie udział w wyścigu, powszechna uwaga skupi się na nim i na Wieikim Olafie.
— Krótko mówiąc, pani chce puścić mnie na ten wyścig jak jakiego fuksa.
— Właśnie. A to będzie miało swe dobre strony, nikt nie będzie pana brał poważnie w rachubę. Ostatecznie sam pan rozumie, że uważa się pana wciąż jeszcze za chechaquo. Nie widział pan tu jeszcze czterech pór roku. Nikt się panem nie będzie zajmował, dopóki pan nie wróci, lecąc pierwszy do mety.
— Zatem to w tej powrotnej drodze fuks ma się pokazać w swej klasycznej formie — nieprawdaż?
Skinęła głową i mówiła w dalszym ciągu poważnie.
— Niech pan sobie zapamięta: jeśli pan nie zdobędzie tego działu w Mono, nigdy nie przebaczę sobie, żem pana wzięła na kawał w biegu do Squaw Creek. A jeśli kto może wygrać w tym wyścigu z dawniej osiadłymi kolonistami, to tylko pan.
Powiedziała to w taki sposób, że krew mu uderzyła do serca i do głowy. Rzucił na nią szybkie, badawcze spojrzenie, niespodziewane a poważne, i kiedy oczy jej uporczywie patrzały mu w twarz,
Strona:Jack London - Wyga.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.