Strona:Jack London - Wyga.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

łe zwierzęta, które je ciągnęły. Był to zaprząg Joy Gastell. I ona sama kierowała niemi. Kapuca jej parki ze skóry wiewiórek zsunęła się jej z głowy, odsłaniając podobny do kamei owal jej twarzy, okolony gęstemi włosami. Zdjęła rękawice i jedną ręką trzymała się sani a w drugiej miała bicz.
— Skacz! — krzyknęła, kiedy jej prowadzący pies warknął na psy Kurzawy.
Kurzawa otarł się o jej sanie tuż za nią. Sanie jej zsunęły się gwałtownie od uderzenia jego ciała ale ona klęczała, wciąż wywijając batem.
— Haj! pieski, „marsz”, naprzód, naprzód! — wołała a psy aż skuczały i skomlały, chciwe wyścigu z psami Wielkiego Olafa.
A wówczas kiedy prowadzący pies dogonił sanki Wielkiego Olafa i łokieć po łokciu zaczął się z niemi równać, wielki tłum na brzegu Dawsonu oszalał. A był to istotnie wielki tłum, bo ludzie porzucili swe narzędzia we wszystkich jarach i przyszli tu, aby zobaczyć rezultat wyścigów, a cisza, panująca w promieniu stu dziesięciu mil, usprawiedliwiała każde szaleństwo.
— Gdy go wyminiesz — zeskoczę — krzyknęła mu Joy przez ramię.
Kurzawa próbował protestować.
— A uważaj na głęboki zakręt w połowie drogi do brzegu — ostrzegła go.
Oba zaprzęgi leciały naprzód, oddalone od siebie o kilka stóp. Wielki Olaf przy pomocy bata i głosu przez chwilę wciąż jeszcze był pierwszym. A naraz powoli, cal po calu „leader” Joy zaczął go brać.