powłóczył nogami, jakby był Bóg wie jak obładowany.
Stał się jucznem bydlęciem. Zasypiał nad jedzeniem, a sen miał ciężki, zwierzęcy, o ile nie zrywał się z głośnym jękiem, obudzony kurczami w nogach. Wszystkie kości go bolały. Chodził z popękanemi pęcherzami na stopach, ale to było niczem w porównaniu z tem, jak strasznie uderzył się w nogę wśród zalanych wodą głazów w Dyea Flats, przez które ścieżka ciągnęła się na przestrzeni dwóch mil — co stanowiło trzydzieści osiem mil podróży. Mył się tylko raz na dzień. Jego paznokcie, połamane, wykrzywione i pełne zadziorów, były czarne od brudu. Pierś i plecy z głębokiemi pręgami od rzemiennych szelek kazały mu myśleć pierwszy raz ze znajomością rzeczy o koniach, które widywał na ulicach miasta.
Jednym zwłaszcza dopustem bożym, który o mało zupełnie go nie rozśrubował, była strawa. Nadzwyczajny wysiłek wymagał nadzwyczajnego odżywiania, a jego żołądek nie był przyzwyczajony do wielkich ilości wędzonki i ordynarnej, w wysokim stopniu trującej fasoli brunatnej. W rezultacie żołądek zwracał pokarm, a ponieważ to trwało przez kilka dni, męka, spowodowane nią rozdrażnienie, a wreszcie głód o mało go nie powaliły. Ale wreszcie nastały dni radosne, kiedy mógł jeść jak zwierzę drapieżne i z wilczym wzrokiem wołać o więcej.
Kiedy przenieśli wszystek bagaż i zapasy żywności przez kładki u ujścia Canyonu, zmienili plan.
Strona:Jack London - Wyga.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.