że wy tak będziecie mówili, a oni inaczej. Prawda — jak wy się nazywacie, kolego.
— Nazywajcie mnie Kurzawa — rzekł Kit.
— Zobaczycie, Kurzawa, że z umowy ustnej będą nici. Przecie widać, czego się po nich można spodziewać. Tu publika wie, jak zbierać pieniądze, ale pracować albo wstać rano, tego oni nie umieją. Popatrzcie — od godziny już powinniśmy byli naładować łódkę i odbić od lądu. Lada chwila usłyszycie, jak zaczną wołać o kawę — naturalnie, żeby im ją dać do łóżka! I to są mężczyźni! Rozumiecie się na wioślarstwie? Ja jestem z zawodu pastuch i gajowy, na wodzie jestem do niczego, a oni też guzik wiedzą. Rozumiecie się na tem?
— Zobaczymy! — odpowiedział Kit, siadając bliżej brezentu, bo wicher coraz gęściej sypał śniegiem. — Ostatni raz siedziałem w łódce, kiedy byłem małym chłopcem, ale jestem pewny, że potrafimy się tego nauczyć.
Wicher zerwał płótno z jednej strony i śnieg posypał się Krótkiemu za kołnierz.
— O, my się potrafimy wszystkiego nauczyć! — mruknął gniewnie. — Pewnie, że potrafimy. Małe dziecko może się wszystkiego nauczyć. Ale możemy stawiać dolary przeciw orzechom, że się stąd dziś nie ruszymy.
Była ósma, kiedy z namiotu dało się słyszeć wołanie o kawę, a dziewiąta, kiedy wreszcie dwaj podróżnicy wyruszyli z niego.
— Hallo! — zawołał Sprague, dobrze odżywiony
Strona:Jack London - Wyga.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.