Strona:Jack London - Wyga.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

dwudziestopięcioletni mężczyzna o różowych policzkach. — Pora w drogę, Krótki. Wy i —
Tu pytająco spojrzał na Kita.
— Niedobrze słyszałem wczoraj wieczorem wasze nazwisko.
— Kurzawa.
— A więc, Krótki, wy i pan Kurzawa moglibyście się zabrać do ładowania bagażu na łódź.
— Wystarczy Kurzawa, „pan” tu już zbyteczny — zauważył Kit.
Sprague odpowiedział krótkiem kiwnięciem głowy i poszedł między namioty wraz z doktorem Stine’m, wychudłym, bladym młodzieńcem.
Krótki znacząco mrugnął na towarzysza.
— Przeszło półtorej tonny bagażu, a oni ani palcem ruszyć nie myślą. Widzicie!
— Domyślam się, że to dlatego, iż nam za tę robotę płacą! — rzekł Kit zgodliwie. — Trzeba się wziąć do niej.
Przenieść na plecach trzy tysiące funtów na odległość stu sążni nie było rzeczą łatwą, a już zrobić to wśród zawieruchy, ślizgając się po śniegu w ciężkich gumowych butach, było zadaniem prawie ponad siły. A pozostawało jeszcze zwinięcie namiotu i spakowanie wszystkich sprzętów obozowych. Następnie przyszło ładowanie bagażu na łódkę. Ponieważ czółno worywało się w piasek, trzeba je było coraz dalej spychać na wodę, w miarę jak ciężar rósł. Krótki i Kurzawa musieli brnąć przez wodę. O drugiej godzinie popołudniu skończyli wreszcie, i Kitowi, mimo że zjadł dwa