Strona:Jack London - Wyga.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zupełnie poprostu. Wsiądziemy do łodzi i zepchniemy ją na wodę. Jazda!
Weszli w wodę. Panowie wydrapali się na łódź, a Kit i Krótki starali się zepchnąć ją na głębszą wodę. Kiedy woda zaczęła im się już wlewać do butów, również skoczyli na łódź. Ale panowie nie trzymali w pogotowiu wioseł, wobec czego łódź popłynęła wstecz i znowu osiadła na piasku. Powtórzyło się to ze sześć razy z wielkim nakładem energji.
Krótki usiadł melancholijnie na przodzie łodzi, włożył do ust zwitek tytoniu i beznadziejnym wzrokiem zdawał się szukać rady we wszechświecie, podczas gdy Kit wylewał wodę z łodzi, a dwaj panowie wymieniali nieuprzejme poglądy.
Wreszcie odezwał się Sprague:
— Jeśli dokładnie zrobicie, co powiem, potrafimy odbić od lądu.
Zamiar był dobry, ale zanim Sprague zdołał skoczyć na łódź, przemókł do pasa.
— Trzeba rozbić namiot i rozpalić ogień — rzekł, kiedy łódź znowu osiadła na piasku. — Marznę!
— Nie bój się lekkiego przemoczenia — drwił Stine. — Są tacy, którzy gorzej dziś od ciebie przemokli. Teraz ja się do tej łodzi zabiorę.
Tym razem znowu on przemókł, wobec czego, dzwoniąc zębami, zażądał, aby rozpalono ognisko.
— Dla dwóch kropel wody! — mówił Sprague pogardliwie. — Ależ — jedziemy!
— Krótki, przynieście mi mój kufer z ubraniami i rozpalcie ogień — komenderował Stine.