— Ani mi się ważcie! — krzyknął Sprague.
Krótki, zrozpaczony, spoglądał na jednego to na drugiego i nie ruszał się z miejsca.
— To jest mój człowiek i żądam, aby spełniał moje rozkazy! — odpowiedział Stine. — Krótki, wynieście kufer na brzeg!
Krótki usłuchał, a Sprague dygotał z zimna na łodzi. Kurzawa, nie otrzymawszy żadnego rozkazu, stał bezczynnie, rozkoszując się chwilą wytchnienia:
— Łódź, której załoga zwalcza się, nie popłynie — rzekł do siebie.
— Co to ma znaczyć? — wpadł na niego ostro Sprague.
— Nic. Rozmawiam sam ze sobą; to moje przyzwyczajenie — odpowiedział Kit.
Jego chlebodawca obdarzył go surowem spojrzeniem i dąsał się jeszcze jakiś czas. Ale po chwili i on się poddał.
— Dostańcie mój kufer z rzeczami, Kurzawa! — rozkazał wreszcie. — I czemprędzej rozpalcie ogień. Zostaniemy tu do rana.
Następnego dnia wiatr nie ustawał. Jezioro Lindermana zmieniło się w ciasny wąwóz górski, wypełniony wodą. Zlatujący z gór wiatr dął przez ten komin nieregularnie, to wybuchając gwałtownie, to znów zmieniając się w silny i stały powiew.
— Jeśli mnie pan zechce usłuchać — odezwał się Kit, kiedy już wszystko było gotowe do odbi-